auto
Tego dnia chciałam uniknąć za wszelką cenę komunikacji
miejskiej. Moje zdrętwiałe od zimna ręce mimo wszystko trafiły w
przycisk do otwierania drzwi metalowej puszki i chwilę potem stałam
już przy jednej z żółtych, zimnych poręczy. W tramwaju siedzieli
ludzie. Coś nadzwyczajnego. W środku było jasno i niewystarczająco
ciepło. Po mojej lewej stronie siedział starszy pan. Jego usta były
wygięte w niemiłym dla oka wyrazie. Próbowałam się do niego
uśmiechnąć, nic to nie dało. Jedyne co okazał to jeszcze większy
grymas. Wzorkiem szukałam kogoś, kto odwzajemniłby moje resztki
entuzjazmu. Na końcu wagonu siedziała para z wózkiem. W ich tle
była duża szyba pomazana przez deszcz z widokiem na tory, które
zostawialiśmy w oddali. Nawet oni myśleli o swoich problemach w
innym języku.
Wysiadłam na jednym z przystanków, nawet nie wiem dlaczego tutaj.
Gdy wysiadłam niebo było jeszcze odrobinę niebieskie, gdy wsiadłam
do następnego tramwaju było już czarne. Nim przyjechał stałam w
deszczu na drugim końcu platformy z bijącym jak oszalałe sercem.
Czekałam po drugiej stronie niż wysiadłam. Tam stała postać w
kapturze wpatrująca się we mnie. Byliśmy sami, nikt nie mógłby
mi pomóc. Dzieliły nas dwa pasma torów. Żeby do mnie dotrzeć
musiałby przejść przez przejście dla pieszych, które było
blisko. Słyszałam swój przyśpieszony oddech i stukające w wiatę krople
deszczu. Do sceny z całującą się parą w deszczu było jeszcze
daleko, znacznie bliżej do psychopatycznego morderstwa. Dokładnych
rys twarzy nie byłam w stanie ujrzeć, jednak widziałam
wystarczająco żeby wpaść w panikę. Malująca się pewność
siebie była dla mnie paraliżująca. Ulica za nim była dziwnie
pusta, za mną samochody jeździły chlapiąc naokoło.
Widziałam nadjeżdżający tramwaj. Poczułam ulgę. Stanęłam znów
przy tej samej poręczy. Na drugim torze podjechał następny
tramwaj, zasłaniając mi widok na przystanek. Przeszły mnie
dreszcze. Stałam na samym początku, a końcowymi drzwiami wszedł
mężczyzna w czarnej kurtce z kapturem. Mój horror zaczął się
ponownie. Wokół mnie nie było nikogo. Pojazd był praktycznie
pusty poza jedną babunią. Szukałam środka obrony – młotka,
którym wybija się szybę w sytuacji kryzysowej. Nie było go, zbyt
nowy model. Zdrętwiałe ręce wypełniała ciepła krew, a oczy zrobiły się szklane.
Zacisnęłam powieki, kurczowo ścisnęłam poręcz. Uświadomiłam
sobie, że to błąd i szybko je otworzyłam. Wszystkie moje komórki
wręcz skakały ze strachu. Mój przyjaciel był już w połowie
wagonu. Nigdy wcześniej nie czułam się tak jak wtedy, ewentualnie
przed pierwszą lekcją matematyki w gimnazjum, ale do tego nie ma
porównania. Nie poruszał się szybko, nie trzymał się niczego.
Mogłam obejrzeć każdy jego szczegół. Nie chciałam. Był dobrze
zbudowany, widać to było przez kurtkę. Jedno spojrzenie na niego i odechciało mi się żyć. Nie mam pojęcia co oznaczał jego
wzrok, ale na pewno nic dobrego.
Gdy prawie zeszłam na zawał był już dwa metry ode mnie. Stanął
obok i chwycił poręcz. Wpatrywał się we mnie jak w obrazek.
Chciałam naprawdę umrzeć.
-Uśmiechnij się. - powiedział zimnym głosem
Sięgnął do kieszeni, przez głowę przeszło mi mnóstwo pomysłów
– chusteczka z chloroformem, nóż, broń, wszystko co mogło
zrobić krzywdę. Wyciągnął zaciśniętą dłoń i otworzył ją
dopiero gdy znalazła się bliżej mnie:
-Wypadły ci słuchawki.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każda sugestia i podpowiedź mile widziana. :)