koszula
Leżałem
w łóżku, przytulałem kołdrę. Pachniała nią. Leżała tutaj jeszcze kilka dni temu, mama nie zdążyła zmienić mi pościeli. Oddychałem pościelą, martwiąc się, że
marnuję cenny zapach, którego już nie odzyskam. Materiał był coraz bardziej
mokry i słony, a ja nie chciałem opuszczać pokoju, mimo tego, że kilkakrotnie
już mnie wołano.
Był ponury dzień, równie smutno wyglądało moje odbicie w lustrze. Ubrałem
się najlepiej jak mogłem, chociaż trzykrotnie zapinałem guziki. Ręce mi się
trzęsły, nie mogłem złożyć żadnej innej myśli niż o niej. Lubiła gdy nosiłem
koszule, ubrałem jej ulubioną. Moja mama mówiła, że jest zbyt obcisła,
wyglądałem dla niej jakbym nie miał czym oddychać.
Szare światło z zewnątrz i zasłonięte zasłony w przedpokoju, a deski na
korytarzu jęczały z bólu. Męczyłem je chodząc po nich w eleganckich butach w tą
i z powrotem, szukałem rzeczy błądząc po domu. Szare ściany wydawały mi się
jeszcze bardziej nieznajome niż przedtem. Rodzice nawet nie próbowali mnie
pośpieszać, ojciec siedząc na szafce przy drzwiach obserwował moją walkę. Nie
mam pojęcia o czym myślał, ale wyglądał na gubiącego się we własnych myślach.
Mogłem liczyć na jego wsparcie, gdy byłem młodszy to do niego zwracałem się z
problemami. Teraz było inaczej, nie było żadnego możliwego rozwiązania.
Wiedział o tym, dlatego zaoferował mi podwiezienie, chciał jakkolwiek się
przydać.
Padało. Nie miałem parasolki, ale było przynajmniej ciepło. Gdybym jeszcze
zwracał uwagę na temperaturę. W mojej głowie się gotowało z bezsilności.
Moje buty stukały w kamienną posadzkę, było bardzo cicho. Słyszałem tylko
ciche szepty, czułem spojrzenia innych. Chciałbym być tu sam. Przejście przez
wszystkie rzędy drewnianych ławek zajęło mi wieki, dopiero wtedy dotarł do mnie
chłód i zapach kościoła. Przy ołtarzu leżała ona, z porcelanową cerą i wargami,
które w mojej głowie uśmiechały się na mój widok, na moje słowa. Dotknąłem jej
ręki, tak znana faktura przypomniała mi jak chodziliśmy zimą na plażę. Było
cudownie, a jej ręce wtedy były podobnie ciepłe.
Po policzkach spływały mi ciepłe strumienie, jedna łza spadła na jej
ubranie. Nie mogłem się oderwać od jej widoku, chociaż wiedziałem, że tylko
pogarszam sytuację. Za ramię złapało mnie ciemnowłose wybawienie, przyciskając
mnie do jej piersi. Oderwała mnie od tego i posadziła wystarczająco daleko,
trzymając mnie wciąż pod ramię, bym czuł jej obecność.
Chciałem wyjść. Nie wytrzymywałem spojrzeń ludzi, moich myśli i jej ciała,
leżącego bez odrobiny życia. Przez głowę wciąż przewijały się obrazy gdy się
śmiała, wskakiwała mi na plecy, całowała czy nawet na mnie krzyczała. Nawet
jeżeli byłaby teraz śmiertelnie na mnie obrażona to byłoby lepiej.
Stałem w deszczu, a uparta brunetka mokła razem ze mną. Gdy prosiłem ją by
wróciła, bo będzie chora, że to nie ma sensu, dała mi po prostu w twarz.
Solidnie. Staliśmy i płakaliśmy razem, do momentu gdy zmienialiśmy nasze
położenie wraz z tłumem.
Widok jej rodziców, spojrzenie jej matki, sprawiało, że coraz bardziej
chciałem być na jej miejscu. Leżąc.
Największemu wrogowi bym tego nie życzył. Chociaż można powiedzieć, że
jestem jeszcze tylko gówniarzem, co ja wiem o życiu, gorsze rzeczy się
zdarzają. Dla mnie to była życiowa tragedia.
Pod bramą czekał na mnie tata, nie pytał o nic. Wróciłem do pokoju i
zatopiłem się w resztkach jej zapachu mając nadzieję, że to pieprzony żart.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każda sugestia i podpowiedź mile widziana. :)