m
Miałam nadzieję, że to wszystko się już skończy. Dzień rozpoczął się
fatalnie. Wszystko stawało na głowie, wywracało się w najmniej odpowiednich
momentach. Nie miałam siły wszystkiego naprawiać. Było to zbyt wiele dla moich
kruchych rąk.
Zwyczajnie, szkoła mnie zupełnie nie męczyła. Była. Obowiązek trzeba
spełniać. Jedynym jej minusem było poranne wstawanie i dojazd do niej. Poza tym
wszystko było w jak najlepszym porządku.
Miało już być lepiej, wychodziłam z tego okropnego budynku, który sprawił
mi tyle przykrości tego dnia. Przekraczałam próg wraz ze znajomymi, którzy już
zupełnie nie przejmowali się tym co nas spotkało. Życie jest jedno, po co się
przejmować jakąś instytucją, w dodatku niesprawiedliwą.
Było praktycznie lato. Ciepło, świeciło słońce. Po chwili zostaliśmy już
tylko we dwoje. Reszta naszych towarzyszy rozeszła się w inne strony, chcąc jak
najszybciej dotrzeć do domu. Też chciałam. Zaczęliśmy rozmawiać. On miał
opadające na skronie blond włosy i oczy o niespotykanym ubarwieniu. Wyglądały
jakby ktoś wsadził przekrojoną zieloną oliwkę zamiast tęczówki. Mogłam patrzeć
się na nie bez końca.
Miałam ochotę zrobić coś idiotycznego, wiedziałam, że robiąc to zranię nie
tylko siebie, ale każdego kogo tylko się da. Oddzielały mnie od niego pewne
zobowiązania, których brzemienia wcześniej nie byłam świadoma. Myślałam, że to
będzie takie łatwe, jak droga usłana różami. Nic nie jest proste.
Miałam ochotę rzucić się na niego, pokierować go do pobliskiego lasu i
przegadać najbliższe godziny o tym wszystkim, czego nie mogłam mu powiedzieć.
Od kilku miesięcy zbierałam się na odwagę, nie wyszło. Sama pokrzyżowałam
sobie plany, wybierając nowy kurs dla swojego życia. On był tak blisko, a tak
daleko. Z drugiej strony w mojej kieszeni spoczywała komórka, która w pewnym
sensie wiązała mnie z tą legalną opcją.
Nie chciałam się nawet do tego przyznawać, byłam świadoma jak bardzo było
to nie w porządku.
Obydwoje byli idealni, jeden z nich w tak nieoczywisty sposób. Był ludzki i
pospolity, nic tylko poklepać go po głowie i nazwać idealnym przyjacielem.
Drugi, chodząca kopia mojej duszy.
Szliśmy, a chęć zaciągnięcia go gdzieś daleko wzrastała we mnie z każdym
krokiem. W mojej głowie roiło się od scenariuszy, które przewidywały cudowny
koniec, gdzie wszyscy byli szczęśliwi.
Nie mogłam się skupić na rozmowie, on mówił jakieś żarty, a ja odpowiadałam
na nie histerycznym śmiechem, bo tylko taki wtedy przechodził mi przez gardło.
Mieszanka strachu i niemocy bulgotała. Kiedyś mi powiedział, że nie wie
dlaczego tak ciągle się śmieje gdy z nim siedzę. Z tego co mówi czy po prostu z
niego. Chyba nie chce wiedzieć.
Jego dłonie były cudowne, uspakajały mnie. Dawno nie widziałam dłoni, które
nie wzbudzały we mnie obrzydzenia, tym bardziej męskie. Ta zwyczajność była dla
mnie czym onieśmielającym i zaskakującym.
Zrobiłam to. Świergot ptaków w niczym nie pomagał. Był tylko dodatkowym
powodem, żeby znienawidzić cały świat. Po zatopieniu się w jego słodkim oddechu,
musnęłam delikatnie jego wargi. Na tym się skończyły miłe chwile. Jego cudowne
oczy spojrzały głęboko w moje i zapytały:
-Co ty odpierdalasz?
Komentarze
Prześlij komentarz
Każda sugestia i podpowiedź mile widziana. :)