aa
Byłam pewna, że to się nie uda, rozdział zamknięty, tylko
czekać aż rany się zagoją. W mózgu miałam dość sporą dziurę po gryzącym
sumieniu. Stwierdziłam, że cudownym pomysłem będzie pisanie do niego, pomimo
jego braku zainteresowania przeszytym złością. Przecież i tak nie mam nic do
stracenia, a prawdopodobieństwo, że spotkamy się na ulicy było mniejsze niż
wygranie na loterii. Nie było żadnych minusów takich działań, żadnych. To aż dziwne.
Minął niecały miesiąc, a my znów byliśmy razem. Teraz
było inaczej, ułożyliśmy sobie to w głowach, byliśmy ze sobą do bólu szczerzy.
Właściwie to ja musiałam poukładać sobie w głowie i wyjaśnić mu dlaczego stało
się tak jak się stało. Bolało go to. Byłam tego świadoma, chociaż nie
dopuszczałam tego faktu do siebie by zachować równowagę. Jeszcze tego
brakowało, żeby męczyło mnie sumienie tak jak wtedy, jeżeli wszystko jest już
dobrze.
Spotykaliśmy się kiedy tylko mogliśmy, po szkole, przed
szkołą. Wychodziliśmy na długie spacery, przyniósł mi nawet raz jedzenie do
szkoły. Było nam dobrze, dopasowaliśmy się charakterem i logicznym myśleniem.
Włączył mi się wtedy racjonalny tryb myślenia, na chłodno jeszcze raz
przekalkulowałam jak to wygląda i jak może wyglądać. Zapowiadało się świetnie.
Wtedy naprawdę liczyłam na długi związek usłany różami. Z nim nie dało się kłócić, próbował mnie
rozśmieszać i całkowicie załagadzać moje negatywne emocje. Udawało mu się to,
nawet wyciągnął mnie z kompleksów, negatywnego nastawienia. Wszystko na plus.
Nie byłabym sobą gdyby nie przyszło mi na myśl zepsucie
tego. Chciałam dobrze, czułam się szczęśliwa. Naprawdę. Sama w to nie
wierzyłam. Układało mi się, szkoła, on, relacje z rodzicami, nawet przyjaciele
zaczęli trochę bardziej się mną interesować. Właśnie, w trakcie tego gdy byłam
niesamowicie przesiąknięta miłością, kwiatkami i innymi miłosnymi pierdołami
dokonałam wyboru, którego mogłabym żałować.
Ona go nienawidziła, chociaż próbowała, chciała go
poznać, dać mu szansę. Każdą z nich skutecznie jej zabrałam, a ona nie
potrafiła tego zrozumieć, że coś może być korzystniejsze niż wyjście z nią na
miasto w ważny dla mnie dzień. W datę,
która świadczyła o tym, że czasami warto być upartym jak osioł. Obraziła się,
chociaż dla nas obu było to zupełnie nielogiczne. Już nie raz robiła takie
akcje, a ja grzecznie czekałam, aż pozbiera swoje manatki i wróci jak syn
marnotrawny. Nie tym razem. Nie chciałam by wracała, znów namieszałaby mi w
głowie.
Nadszedł dzień, w którym ktoś inny namieszał mi w głowie.
Nie miał tego w swoich intencjach, to ja to tak zrozumiałam. Spojrzałam na to z
innej strony. Kiedyś powiedział mi ktoś, że jestem dla niego za dobra, śmiałam
się z tego. Gdyby ta osoba naprawdę mnie znała, wiedziałaby, że jesteśmy równie
źli. Nawet to nie jest już bycie złym, to dystans do świata, który zaczyna być
równy ogromnemu braku dbałości o cokolwiek ludzkiego. Brzmi fatalnie, ale w
praktyce jest to prawie niegroźne. Chyba, że ktoś łatwo się obraża.
Po tej rozmowie, a nawet po dwóch zdaniach wszystko
opadło. Jak ogień stłumiony kocem. Udałoby się to odratować, jeżeli ktoś szybko
zabrałby ten koc. Tak się nie stało, za to ktoś inny dołożył jeszcze jeden by
skutecznie pozbyć się płomieni. Denerwował mnie niemiłosiernie, potem się nie
odzywał. A we mnie to niepoprawne poczucie rosło jak na drożdżach.
Wreszcie się odezwał, wrócił uradowany, pełen życia.
Zderzył się ze ścianą. Nawet nie miał pojęcia co się święci, a powinien.
Zrzucał to wszystko na damskie hormony, próbował swoich wypróbowanych sztuczek
na poprawienie humoru. Nic z tego.
Możliwe, że czuł się potem źle. Ja nie czułam nic, a to
nawet gorsze niż smutek.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każda sugestia i podpowiedź mile widziana. :)