i
Na parapecie stały one, kwiaty w wazonie. Siedziałam obok nich, patrząc się
na wodę, w której stały. Moje okno miało widok na miasto, z siódmego piętra był
piękny widok. Chociaż ja wolałam spoglądać na kwiatki. Ich białe płatki były
takie ładne, zdrowe, szkoda, że relacja z osobą, od której je dostałam
taka nie była.
Każde przesunięcie wzrokiem po płatkach, przyprawiało mnie o dreszcze, tak
samo jak powodowało to muśnięcie jego placów po mojej skórze. Minęło od tego
już trochę, a dalej wzbudzało to we mnie takie odczucia.
Rozpoczęło się to niewinnie, naprawdę. Sama sobie to tak przedstawiam, może
było inaczej. Chciałam dobrze, nieprawda. Czy ja muszę oszukiwać nawet samą
siebie? Męczyłam się wtedy sama ze sobą, miałam wszystko czego było mi
potrzeba, ale potrzebowałam czegoś jeszcze. Nie wiedziałam wtedy czego, a ta osoba
mi to pokazała. To było cudowne, mimo to, efekt ten kiedyś wreszcie przemija.
Nieraz jest to proces, ale tutaj to było okropne i gwałtowne, przynajmniej dla
mnie.
Początek nowego okresu w życiu, byłam jak na siebie dość pewna siebie,
zaskakująco nawet. To był idealny moment na rozpoczęcie tego, wpasować bardziej
się nie mogłam. Po czasie dopiero wyszło to dlaczego tak bardzo nam to
pasowało, a może od początku o tym wiedzieliśmy?
Nic nie wskazywało na możliwy finał, a cały ten epizod opierał się na moim
stwierdzeniu: a dlaczego nie? On – o oczach tak wyjątkowych, które spotykało
się tylko na wyidealizowanych zdjęciach i sprawiały wrażenie często widywanych,
a jednak był jedyny, który nimi na mnie patrzył.
Jego obecność otulała mnie cieplutką kołderką, która dawała mi poczucie, że
ktoś ze mną jest, że mam z kim pogadać, kogo przytulić. Nawet zdarzało się, że
mogłam być z nim blisko. Jednak ta kołdra nie była taka przyjemna i pełna
beztroski. Kiedyś trzeba było z niej wyjść, a ona sama nie była doskonała. Była
poszarpana przez brak tego ważniejszego, tą kołdrą próbowałam zakryć jego nieobecność,
pustkę po nim pozostałą. Chociaż on nie umarł, to wychodząc od niego właśnie
tak się czułam. Na lekarstwo był ten z pięknymi oczami, który nic nie
obiecywał.
Miałam go prawie na wyciągnięcie ręki, a drugi leżał w mojej kieszeni.
Zawsze wybrałabym tego pierwszego, za zupełnie inne rzeczy, w których był
niezastąpiony, jednak to nie on dawał mi poczucie złudnego ciepła na co dzień, gdy
mi go brakowało.
W pewnym momencie naprawdę mi to nie przeszkadzało, cieszyłam się nawet z
tego, nie długo. Inne czynniki musiały przecież na to wpłynąć, bo to nie może
być tylko moja sprawa. Chociaż może to i lepiej? On ułożył sobie życie tak, że
i on jest szczęśliwy, a ja zostałam z moim wazonem na oknie i czekam na
jego telefon, którego nie dostanę.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każda sugestia i podpowiedź mile widziana. :)