mmm
Tylko okoliczne latarnie oświetlały okolice, nic innego nie odważyło się
zaświecić nawet na moment. Okna w okolicznych domach były ciemne, wszyscy już
spali. Wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu przemierzał uliczki, zaspanym
krokiem, wydeptując ślady na świeżym śniegu.
Telefon w jego kieszeni wibrował tak, jakby miał pobudzić pogrążonych
w śnie mieszkańców. Chwilę później wibracje ustały, tak samo jak on.
Stanął, podciągnął rękaw, by spojrzeć na zegarek. Na twarzy gościł grymas.
Sygnał znów się powtórzył, jego twarz skrzywiła się bardziej niż zwykle.
Sięgnął do kieszeni, spojrzał na plastikowe pudełko nieobecnym wzrokiem, by za
moment telefon poleciał wprost w sam środek zaspy. Odszedł. Górka usypana
przed jednym z domów świeciła i wibrowała, a ciemna postać znikała w dali.
Trochę wcześniej, rok wcześniej.
Promyki słońca wpadały do zimnego pomieszczenia przez dużą szybę, która
rozpraszała światło przez kurz znajdujący się na niej. Letnie powietrze wpadało
przez uchylone drzwi kawiarni, a jego pociągłe policzki i zmęczone oczy nie
wydawały się cieszyć z tak pięknej pogody. Siedział sam, po drugiej stronie
szklanej tafli przechodziła matka z dzieckiem jadącym na rowerku, cieszącym się
z pierwszych słonecznych dni po długim okresie deszczu. Nerwowo przechylał
filiżankę do połowy zapełnioną kawą i wpatrywał się w wejście, jakby na kogoś
czekał. Był ubrany elegancko, niebieska koszula i ciemne spodnie przy takiej
pogodzie. Do kawiarni weszła młoda kobieta, ubrana w zwiewną sukienkę w jasnym
odcieniu delikatnej żółci. Bez problemu odnalazła wzrokiem denerwującego się
towarzysza, który na jej widok wstał, by się przywitać:
- Dobrze cię widzieć, pięknie wyglądasz. – udawał, że nie jest ani trochę
spięty
Ona była rozluźniona, a rozmowa z nim wydawała się czynnością tak prostą
jak oddychanie. Odsunął jej krzesło, by mogła na nim usiąść i zapytał, czy chce
coś do picia. Przeglądała kartę z zainteresowaniem, a on nie odrywał od niej
oczu. Jego brązowe włosy opadające na czoło przykrywały zmarszczki, których
dorobił się przez ostatnie lata. Śledził każdy drobny ruch jej dłoni,
głaszczących kartki.
- Co właściwie skłoniło cię do powrotu do kraju? – zapytał.
Oderwała na chwilę wzrok od karty, by spojrzeć mu głęboko w oczy swoimi
niebieskimi tęczówkami i z powrotem wróciła do przeglądania oferty, mówiąc w
międzyczasie:
- Odwiedzam rodzinę i miejsca, których dawno nie widziałam. Ostatni raz
byłam tutaj… – zmarszczyła czoło i przesunęła po nim dłonią – ostatni raz
to chyba było, gdy się żegnaliśmy. – spojrzała na niego, próbując odczytać jego
emocje.
On nie dawał po sobie poznać napięcia jakie nim zawładnęło, przyglądał się
każdemu szczegółowi jej twarzy, wyszukując podobieństw, które nękały go przez
dłuższy czas. Gdy poprawiła włosy i włożyła kosmyk jasnych włosów za ucho w ten
specyficzny sposób, przeszły go dreszcze. Zobaczył przelotny obraz z dobrych
czasów, gdy szybko musiała ogarnąć swoje włosy do stanu używalności, by
wyglądać jakoś przed ludźmi.
- To dość dawno. – przerwał grobową ciszę, która faktycznie taką nie była.
W pomieszczeniu było głośno, rozmawiający ludzie kilka stolików dalej,
samochody przejeżdżające na zewnątrz co jakiś czas, przechodzący ludzie,
gotująca się woda, szumiąca lodówka. Dzielące ich kwiatki, wydawały się bez
życia tak samo jak on. Chciałby wiedzieć, co to za kwiatki, chociaż jego wiedza
biologiczno-ogrodnicza ograniczała się do jednego: zielonym do góry. Żółte,
delikatnie zwiędłe kwiatki były teraz dla niego bezpiecznym dla wzroku punktem,
dzięki nim nie musiał patrzeć na nią przez cały czas, nawet jeżeli bardzo tego
chciał.
Kelner podszedł do nich i odebrał ich zamówienie, czekali na nie w ciszy,
nie wiedząc co powiedzieć. Przez drzwi wpadło więcej powietrza, a razem z nim
mała dziewczynka z dwoma blond warkoczykami. Dosięgała ledwie końca
oparcia krzesła, ale dzielnie przemierzała salę w poszukiwaniu znajomej
twarzy. Miała letnią, różową sukienkę i nieuchronnie zmierzała
w kierunku stolika dwóch osób, które niekoniecznie potrafiły odnaleźć
wspólny język.
- Mamo, mamo! – zawołała ucieszona – Mamo, ja nie chcę siedzieć z ciocią,
mamo.
Dziewczynka wdrapała się na kolana i zaczęła szeptać jej na ucho:
- Mamo, a co to za pan?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wpadła zdyszana młoda dziewczyna o czarnych
włosach, spiętych w niechlujnego koka.
- Boże święty, przepraszam cię bardzo. Miała się huśtać, ale uciekła mi.
Mała spojrzała na nią, krzywiąc się, a jej matka zaczęła:
- Nic się nie stało. – spojrzała na swojego towarzysza przepraszającym
wzrokiem – będę musiała już iść. Dziękuję, że mogliśmy się spotkać. – zaczęła
wstawać.
Nie był w stanie nic z siebie wykrztusić, wstał z krzesła i odprowadził
trzy postacie do drzwi, aż zniknęły mu z pola widzenia. Usiadł ponownie i ukrył
twarz w dłoniach. Siedział tam przez dłuższy czas, spojrzał na zegarek.
Zaniepokoił się, sięgnął po telefon do kieszeni, nieodebrane połączenia.
Oddzwonił:
- Kochanie, przepraszam bardzo, miałem dużo pracy, zostaw mi obiad w
mikrofalówce. – powiedział jednym tchem.
Głos po drugiej stronie wydawał się być przyzwyczajony do takich sytuacji.
Niedługo później pojechał do domu, a w drzwiach przywitała go niska
kobieta, którą odruchowo ucałował w policzek. Nie miała mu nic do powiedzenia,
za to małe dziecko, które prawie by się przewróciło z radości na widok
ojca – już tak. Szybko odnalazł drogę do obiadu w przestronnym i dobrze
urządzonym mieszkaniu. Nie był zaskoczony tym co tam zastał, jedzenie tak samo
dobre jak zawsze. Usiadł przy drewnianym stole w otwartej na salon kuchni,
widząc jak żona siedząc na kanapie wystukuje rytmicznie coś na klawiaturze. Jej
szczupłe palce widział z tej odległości, schudła jeszcze bardziej. Nie
przyglądał jej się na tyle, by zauważyć to wcześniej.
Prócz wagi żony, nie zwracał uwagi na to co dzieje się obok niego,
normalnie by się przejął. Był zamyślony wystarczająco, by intuicyjnie nawijać
sobie makaron na widelec i nawijać powietrze jak skończy się jedzenie. Nie
zauważał, że dziecko bawiło się zabawkami po całej podłodze i za chwilę jego
nieuwaga będzie go kosztowała guza.
W głowie układał różne wersje zdarzeń, które mogły być alternatywą do tych,
które faktycznie się wydarzyły. Myjąc talerz, zauważył kieliszek stojący na
blacie, był zapełniony piaskiem z plaży, na której oświadczył się swojej
aktualnej żonie. Była sentymentalna, chociaż on właściwie też. Wiedział, gdzie
zatrzymała się jego nękająca go we wspomnieniach blondynka, a ten kieliszek
tylko zmotywował go do działania.
Odwrócił się na pięcie i spojrzał na ciemnowłosą postać na kanapie. Obok
niej leżał album ze zdjęciami, musiała niedawno je przeglądać. Usiadł koło
niej, wziął do ręki przypominający zalaną książkę zbiór zdjęć i przyglądał się
każdemu z nich po kolei. Którymś z rzędu było zdjęcie z czasów licealnych, tym
razem było to zdjęcie z imprezy, on i cała paczka jego, najbliższych wtedy
przyjaciół, stali uśmiechnięci na tle obdrapanej ściany. Wspomnienia zalały mu
głowę tak gwałtownie, że nie mógł się zorientować, gdzie się znajduje. Pierwsze
objęcia, pierwsze litry wódki, pierwsze porażki i ona, jasnowłosa piękność,
którą obejmował, jakby bał się ją stracić.
- O, przeglądasz zdjęcia. – zachrypniętym głosem powiedziała – Podobno jest
w mieście, tak mówiła mi Ania.
Siedział i nie miał zamiaru wymieniać z nią spojrzenia, zastanawiał się,
czy aby ona nie czyta mu w myślach. Nie miał siły na udawanie, że wszystko jest
z nim w porządku. Ruszył przed siebie, aż napotkał łazienkę. Wziął zimny
prysznic, by odrobinę się ocucić. Nic to nie dało, poszedł spać.
Po kilku tygodniach nie wytrzymał, nie wytrzymał sam ze sobą. Wsiadł w
auto, kupił jej ulubione wino i stanął pod mieszkaniem, w którym aktualnie się
zatrzymała. Wyszła dość szybko, jakby czekała na to. Była ubrana tak
zwyczajnie, że aż się uśmiechnął. Nie zmieniła swojego codziennego stylu
ubierania się od lat.
Jechał spokojnie, nawet zaczął swobodnie rozmowę pytając co u niej.
Stwarzał pozory rozluźnionego i uspokojonego, mimo że wcale tak nie było.
Zmieniając biegi zetknął się na ułamek sekundy z jej dłonią zmieniającą
ustawienie klimatyzacji. Przeszły go dreszcze, że nawet z kilometra było widać
poruszenie się jego mięśni. Opowiadała mu nieistotne fakty, nie zwracając uwagi
na chwilową bliskość. Słuchał jej melodyjnego głosu z przyjemnością. Na
zewnątrz był piękny zachód słońca, a czerwone promienie… miał wrażenie, że
jedynie na obrączkę na jego prawej ręce pada światło, podkreślając jej
obecność.
Długo zastanawiał się, gdzie mógłby ją zabrać, wcześniej odezwał się do
dawnego kolegi, by wrócić do starych wspomnień – do miejsca, gdzie wszystko się
zaczęło.
- Czy to… czy to? – zaczęła z ekscytacją, gdy dojeżdżali na miejsce.
Podjechali pod domek w lesie, który zaczynał być walącą się ruiną. Wewnątrz
tego, na oko całkiem małego budynku, było dużo miejsca. Trzeszczące drzwi i
zasłonięte prześcieradłami meble wewnątrz przywitały ich, ale jedno się nie
zmieniło. Klimat tego miejsca, coś w deseń beztroski i wolności. W małym
saloniku poodsłaniali meble, na stoliku znalazło się wino i kilka rzeczy, które
kupił po drodze. Białe ściany były w wielu miejscach zarysowane, podrapane i
poobijane. Na jednej ze ścian stała szafka z książkami, które nie raz robiły im
za podpórkę do kanapy, której nóżka lubiła się wyłamywać. Ona, odsunęła fotel
stojący w rogu i zawołała go, wskazując palcem na ich podpisy z datą odległą o
prawie dokładnie jedenaście lat. Za fotelem leżała stara książka, w której
zostało wyciętych kilka kartek. Każda osoba z ich paczki miała jedną z nich,
tomik jakiejś beznadziejnej miłosnej poezji, która w stanie nietrzeźwości
wydawała się arcydziełem. Podała mu ją, otwartą na spisie treści, wiedział,
dlaczego wybrał sobie kartkę, którą miał – była pod jego szczęśliwym numerem.
Tak mu się wydawało, chociaż sam tytuł konanie
nie brzmiał tak szczęśliwie.
On, dziś był ubrany w koszulę, która nie wydawała się być tak elegancka jak
by przypuszczał, ale efekt wciąż osiągnął taki jak planował. Nutkę młodości
dodawały mu opadające luźno brązowe włosy i młodzieńczy uśmiech. Postanowili
zwiedzić trochę stare kąty, w których mieli zwyczaj imprezować. Usiedli na
schodach prowadzących na piętro, gdzie było jeszcze więcej starych, pożółkłych
tytułów:
- Pamiętasz? – zaczął, patrząc się na nią mając nadzieję, że odpowie.
Skupiając wzrok na jego oczach kiwnęła głową zamyślona, po chwili odwróciła
wzrok, jakby nie chciała sobie przypominać.
- Myślałam, że będziesz na mnie czekał. – wyszeptała.
W domku było tak cicho, że nawet jej szept wydawał się głośny jak krzyk.
- Czekał? – zmarszczył brwi, nie wiedząc co ma na myśli.
Milczała, wiecznością było dla niego oczekiwanie na odpowiedź.
- Że poczekasz aż wrócę, dorobimy się gromadki dzieci… albo przynajmniej
przyjedziesz do mnie. – patrzyła w jeden punkt na podłodze, nie mrugając wcale
– Nie spodziewałam się, że to tak się skończy, nie w taki sposób.
Przez jego myśli przebiegły wydarzenia z tamtych lat, przeszły go dreszcze.
- Szczerze? – zaczął.
Popatrzyła mu się głęboko w oczy, wiedział, że ma skończyć to co zaczął
mówić.
- Bałem się zrobić to inaczej, wiem, że wyszło jak wyszło, ale… – zaciął się na moment. – jak inaczej bez
ranienia siebie wyobrażałabyś sobie pożegnanie z ukochaną osobą? To były cztery
lata, tak się nie dało. Wydawało mi się, że tak będzie po prostu lepiej,
łatwiej.
Na jego oczach ona się coraz bardziej rozklejała, miał wrażenie, że zaraz
osunie się z schodów. Objął ją delikatnie, nie chciał być nachalny.
Przytuliła się do niego, głęboko wciągając powietrze, sprawdzając, czy pachnie
tak samo jak kiedyś.
- Nawet pachniesz tak samo. – wyjąkała – Jezu, dlaczego…
Przytulał ją tak, jak nikt nigdy wcześniej. Największą możliwą powierzchnią
cała próbował się z nią stykać, a ona czuła się dopiero teraz odrobinę kochana.
Zaczęła szlochać, a on nie wypuszczał jej z objęć, aż się nie uspokoiła.
Później zaniósł ją na dół, na kanapę i zaczęli rozmawiać, wtuleni do siebie,
nadrabiając stracone lata. Jej usta smakowały tak samo, nic się nie zmieniło,
kompletnie nic. Przybyło jej trochę zmarszczek, ale to sprawiło, że była
jeszcze bardziej urocza niż przedtem. Każda część jego ciała chciała być przy
niej i jej nie opuszczać. Rozmawiali ze sobą, dopóki nie zasnęła przytulona do
niego. On nie mógł zasnąć, pomyślał o jego kartce, którą wyrwał z tego tomiku
poezji. Nie mógł przypomnieć sobie, gdzie ją zostawił, choć pamiętał jedno -
bał się, że jej treść będzie kiedyś dla niego prorocza.
Rano, to ona wstała pierwsza, a gdy
jeszcze zaspany ją zobaczył, wiedział, że ubranie wczoraj koszuli było idealnym
pomysłem. Jej widok w jego koszuli, samej koszuli w porannych promykach słońca
na długo pozostanie mu w pamięci, a zapach jej włosów utrzymywał się nawet, gdy
wrócił do domu. Żona przywitała go promiennym uśmiechem, jakby nic się nie
stało. Jednak on po tej nocy nie potrafił zachowywać się wobec niej tak, jak
zwykle. Siedział z głową w chmurach, nie zauważając żadnych zmian.
Nawet tego, że jej brzuch zaczynał się delikatnie zaokrąglać.
Długo po tym jeszcze się spotykali, w różnych miejscach, w różnych
okolicznościach, kilka miesięcy później zabrał ją w kolejne stare miejsce – zarośniętą plażę. Właściwie to polanę w lesie
przy plaży. Zanim wysiedli z samochodu sprawdził, kto przeszkadzał mu podczas
jazdy, dzwoniąc do niego kilka razy. Na wyświetlaczu wyświetlił mu się numer
adwokata, który pomaga mu się uporać z sprawami rozwodowymi.
Usiedli na starym konarze, obserwując przez przesmyk między drzewami
przejście na plażę i morze, znajdujące się w oddali. Na dworze robiło się coraz
chłodniej, nie mieli dużo czasu na pogawędkę. Ona, tuląc się do jego boku
zaczęła:
- W sumie nigdy nie mówiłeś, kim jest twoja żona.
- W sumie nigdy nie powiedziałaś, kto jest ojcem twojego dziecka. – odparł.
Westchnęła cicho i zaczęła:
- Powiedzmy, że to było desperackie posunięcie, chciałam mieć dziecko, nie
dbałam o to czyje, ważne, że moje.
Takiej odpowiedzi się zupełnie nie spodziewał. Myślał, że będzie mógł
jakkolwiek sobie wyobrazić go, jednak nie. Przerwała mu zamyślenie, mówiąc:
- A ty? Nie migaj się od odpowiedzi. – skończyła kłując go paznokciami w
bok.
- Jakoś tak wyszło, że była dziewczyna, dla której nie byłem tylko kolegą.
Po twojej stracie, no wiesz, nie liczyłem na to, że pokocham kogoś jak ciebie.
Stwierdziłem, że przynajmniej jej dam trochę ciepła, jeżeli tobie nie mogę… i
jakoś tak wyszło.
Patrzyła na niego zastanawiając się nad czymś, jakby próbowała wyczytać z
jego oczu to czego szukała w swojej głowie:
- Czy to… – nie dokończyła, przerwał
jej kiwaniem głową.
Wstała energicznie, nie mogąc zrozumieć, co się właśnie stało.
- Jak możesz jej to robić?! – wykrzyczała.
Patrzył na nią pytająco:
- Przecież wiesz jaka jest sytuacja, za chwilę będzie po rozwodzie, czysta
sytuacja. – próbował się wytłumaczyć.
- Czysta sytuacja?! Chyba kpisz. Ja jej nie mogę tego zrobić, nie. Czy ona
wie? – przeszyła go wzorkiem.
Pokiwał tylko głową.
- Ty oszalałeś, kompletnie oszalałeś. – mówiła zdenerwowana.
Wstał i próbował ją objąć, by się uspokoiła. Wyrwała mu się i zaczęła
okładać go piąstkami w klatkę piersiową, zadając mu więcej łaskotek niż bólu.
Złapał ją za nadgarstki i spojrzał głęboko w oczy:
- Uspokój się, przecież wiedziałaś. O co ci chodzi?
- Wiedziałam, ale dlaczego mi nie powiedziałeś, że to ona?
- Nie pytałaś.
- No i co z tego! Mogłeś mi powiedzieć, ja nie mogę jej tego zrobić. Nie
mogę, rozumiesz? – krzyczała na niego jak nigdy wcześniej.
Zaczęła się kręcić nerwowo w miejscu, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
- Zawieź mnie do domu, nie chcę cię widzieć.
- Uspokój się. – mówił ze spokojem.
- Powiedziałam zawieź. – jej ton zmienił się na stanowczy.
- Pierw się uspokój.
- Dobrze. – uśmiechnęła się krzywo i ruszyła w kierunku drogi.
- Poczekaj! – wykrzyczał.
Nie posłuchała go, przyśpieszyła tylko kroku. Dogonił ją samochodem,
prosząc by wsiadła. Nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Szła tak długo,
aż dotarła do przystanku autobusowego. Wiele czasu jej to nie zajęło, kiedyś
przyjeżdżali tu autobusem ze znajomymi na wieczorne wypady nad morze. On wciąż
błagał ją przez szybę by wsiadła.
Kątem oka zauważyła, że zbliża się autobus. Od zatoczki dzieliło ją
pięćdziesiąt metrów, a samochód stał na drodze podporządkowanej. Pobiegła, ile
miała sił w nogach do autobusu, który właśnie podjeżdżał, wskoczyła do niego i
odjechała, zostawiając go.
Nie odzywała się przez tygodnie, rozwód był w toku, a prawie była żona
miała urodzić za chwilę. Nie był w stanie ogarnąć tego wszystkiego, co się
stało. Musiał wyjść na spacer, było mroźnie. Adwokat próbował się z nim
skontaktować, gdy on próbował złożyć swoje myśli w jedną całość. Była noc,
wszyscy spali, a on przemierzał nieodśnieżone chodniki, odmiatając świeży puch,
który stawał mu na drodze. Wibrujący telefon w kieszeni nie dawał mu spokoju,
spojrzał jeszcze raz na wyświetlacz. Osiem nieodebranych połączeń. Ona nie
odzywała się od dobrego miesiąca. Telefon ucichł na chwilę, tylko na chwilę.
Zaraz potem zaczął znowu swój koncert, a zdenerwowany mężczyzna wrzucił go w
zaspę, którą podświetlił. Czując ulgę ruszył w nieoświetloną stronę, nie było
tam lamp. W pewnym momencie zobaczył – o ile można to tak określić – znajomą
dróżkę prowadzącą do lasu, skręcił w nią. Próbował odnaleźć w kieszeni telefon,
by oświecić sobie drogę. Niestety, wolał poświęcić go na oświetlenie zaspy.
Szedł na oślep, usiadł na kamieniu, na którym wypił swoje pierwsze piwo.
Przysunął stopy do reszty ciała, przytulając swoje kolana. Z jego kieszeni
wypadła kartka, pogięta i nadgryziona przez ząb czasu. Leżąc na śniegu
nasiąkała wodą, choć niektóre litery wciąż były wyraźne.
Zmęczony jestem twoją obecnością,
jej brakiem – jestem wrakiem. Codzienne spojrzenia jak marzenia, doprowadzają
mnie do wrzenia. Jej palce, skronie, dłonie, to wszystko boli mnie… - mówił fragment, który był jeszcze wyraźny.
Rano znaleziono go martwego.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każda sugestia i podpowiedź mile widziana. :)